The Bright Ages: A New History of Medieval Europe

Miałam pewien problem z ukończeniem tej książki. Jednocześnie męczyła mnie i fascynowała, zgrzytałam zębami jak Stannis, robiłam notatki, pauzowałam audiobooka i spluwałam z wściekłością. Satysfakcję sprawiło mi ukończenie tego ostatniego wersu, wysłuchanie nawet muzyczki z zamknięcia audiobooka, bo wreszcie moja męka dobiegła końca. Była to podróż okraszona ciekawymi, ale zwięźle opisanymi wypadkami, jakie zapisały się na kartach kronik.

To dzieło jest jednocześnie dobrą i złą pozycją, szczególnie dla fanów historii, laików jak ja, bądź znawców tematów poruszanych na kartach tej monumentalnej podróży przez wieki. Dobra, bo porusza wiele zagadnień. Zła, bo cierpi przez tzw. lejek, za pomocą którego autorzy zebrali się do badania zjawisk, postaci i przełomowych momentów w historii Europy. O tym lejku nieco dalej napiszę.

Książkę "Jasne wieki: nowa historia średniowiecznej Europy" rozpoczyna teza, że wieki ciemne, jak my zwykle nazywamy średniowiecze, były w rzeczywistości jasne czyli postępowe, innowacyjne, rozwijające. Matthew Gabriele i David M. Perry, historyk oraz dziennikarz, mówią o tym, że po upadku Rzymu nikt nie przykłada wagi do wydarzeń wczesnych wieków średnich, a później naucza się bądź przedstawia w dziełach popkultury tylko wybrane wojny, starcia i konflikty. To prawda, moja pamięć podsuwa mi lata szkolne i nauczyli skipujących całe stulecia, bo podstawa programowa tak zakładała xd

Chciałabym - wzorem autorów - zwrócić uwagę na okładkę "The Bright Ages: A New History of Medieval Europe" przedstawiającą mozaikę gwiazd z mauzoleum Galli Placydii w Ravennie. Te same gwiazdy, na które patrzyła rzymska cesarzowa w V wieku, my możemy po dziś dzień podziwiać we Włoszech, a niegdyś patrzył na nie Dante Alighieri piszący "Boską Komedię". Ravenna i mozaika gwiazd rozpoczynają i kończą tę książkę, tak też nasza podróż trwa od V do XIV wieku, z drobną wzmianką późniejszych wydarzeń.

Po przestawieniu postaci Galii Placydii i zarysu starć Gotów ze Wschodnim Bizancjum, przeskakujemy do Justyniana I Wielkiego i jego żony, Teodory. Bardzo rozbawił mnie komentarz autorów, którzy stwierdzili, że w sumie to Teodorę kronikarze oczerniali, bo nie była prostytutką. A jednak to prawda, o czym szerzej można poczytać chociażby w książce Portrety kobiet niezwykłych Stefani Lazar (wspominałam o niej tu). O losach prostytutki na tronie Cesarstwa Bizantyjskiego może nie byłoby wzmianki w "The Bright Ages", gdyby nie to, że jej mąż przyczynił się do budowy świątyni Hagia Sophia, obecnie meczetu. Sama Teodora była tak wpływowa, że to dzięki jej decyzji przeciwstawienia się oponentom politycznym Justynian dopuścił się rzezi na arenie.

Czytamy dalej, że Justynian w sumie miał problem z utrzymaniem władzy (choć tło historyczne jest tak pobieżnie tu przedstawione, ograniczone do dwóch zdań opisu), a Hagia Sophia miała działać na wyobraźnię ludzi i wzmocnić go wizerunkowo. I tu w tym miejscu autorzy pochylają się nad terminem imaginary geography, tj. jak poprzez budowę bazylik itp. imperatorzy pokazywali, kto dzierży władzę (władza poprzez prestiż, władza poprzez posiadanie miejsc kultu, miejsc narodzin świętych, miejsc odwiedzanych przez proroków i apostołów itd.) - przy okazji przytoczona zostaje historia Daniela, który szedł do Jeruzalem, ale anioł objawił mu się we śnie i nakazał pójść do Konstantynopola (dzisiejszy Istambuł) usiąść na filarze, poprorokować, bo czemuż by nie?

Co do Bliskiego Wschodu, kolejny rozdział znów przerzuca nas o jakieś okres czasu i skupiamy się na podróży Mahometa z Mekki do Medyny + początkach świata islamskiego. Autorzy prześlizgują się po tematach handlu Arabów, rozwoju judaizmu w regionie (wschód basenu Morza Śródziemnego). Trochę wzmiankowany jest handel Bizancjum-Arabowie-Persja-Indie. Pozostajemy długo na tym Bliskim Wschodzie, czytamy o tej teologii, handlu z Chińczykami, Persami, nie za wiele o królestwach Wizygotów (vide Davies i "Zaginione królestwa"), czy o Merowingach, Wikingach i ich szlakach handlowych (a oni nosili drakkary i dreptali po koraliki). Tak też upływają nam pierwsze rozdziały, dłużą się niemiłosiernie, bo wiele pada nazw, a nic z konkretów właściwie nie utrwala się w pamięci czytelnika, a powinno cokolwiek prócz Mahometa, którego i tak z lat szkolnych kojarzymy.

Dalej przeskakujemy na północ Włoch, ale ogólnie pozostajemy na Półwyspie Apenińskim i poznajemy biskupa Rzymu, papieża Grzegorza I, który sobie pisał listy z Teodelindą, a w tle Longobardowie ścierali się z Bizancjum. Grzegorz tak dobrze operował słowem, że tłumaczono go z łaciny na grekę, co by w Bizancjum można było poczytać przemyślenia tego kapłana. Autorzy znów zarysowują różnorodne odłamy chrześcijaństwa, schizmy i problemy teologiczne, ideologiczne, np. czy Jezus był istotą boską, czy ludzką, bo o to się wtedy spierali. Znienacka wrzucony arianizm przerzuca nas do Wizygotów i na Półwysep Iberyjski, by znów wrócić do Teodolindy i statuy złotej kury, którą dostała od papieża. 

Dlaczego? Bo królowa regentka była związana aż z trzema władcami Longobardów. I tak dowiadujemy się, jak to Frankowie dokonali tranzycji i uniezależnili się od Rzymu, w tle Wizygoci i Longobardowie toczyli ekspansje, a Grzegorz lubił mieszać się do ich kociołka politycznego (który papież nie lubił?) - biskupa Rzymu nazywano "przyjacielem królowych". I tu autorzy znów pochylają się nad rolą kobiet, wspominana jest niejaka Radegunda z Turyngii. Czytamy o roli ascetów, o Benedykcie z Nursji, o którym słyszano podobno w Azji. Mnisi scalali społeczności w narody, tworząc takie podwaliny wspólnot chrześcijańskich, które z kolei umożliwiały duchownym wpływ na chrześcijańskich władców (bo lud słucha kapłanów, a szczególnie tego co mówiono w stolicy piotrowej). Grzegorz był tak zapamiętały w pisaniu, że aż posyłał listy do mnichów w Brytanii.

Tak też kolejny rozdział skupia się na naszym starym znajomym Bede, który tak jakby w swoich dziełach trochę naginał rzeczywistość (nie bijcie mnie katolicy). Mnich troszkę kłamał, a raczej zmyślał opowieści o świętych, a później te historie służyły indoktrynacji kolejnych pokoleń pogan nawracających się na chrześcijaństwo na Wyspach Brytyjskich. Wspominana jest rola kobiet, które często jako starsze wdowy zostawały mniszkami i ich działalność też pomagała w nawracaniu. Ale i młode kobiety, żony wodzów i królów nawracały. Jest też w tym rozdziale rzucone światło na kamienny krzyż z czasów wczesnego średniowiecza, który był symbolem chrześcijańskim na północy Wysp, wydaje mi się, że chodzi o Krzyż z Ruthwell, ale nie jestem 100% pewna.

Przechodzimy do Charlemagne, nam bliżej znanego jako Karol Wielki (ten od pieśni rolandowej przedstawiającej dzieje wyprawy wojennej Karola Wielkiego do Hiszpanii przeciw Saracenom w roku 778). Przestawienie historii (ogólnie, nie tylko państwa Franków) przez autorów jest uproszczone, nie starają się zanadto polemizować ze źródłami, nie podważają wersji wydarzeń pisanych ręką mnichów, spłycane jest tło gospodarcze-polityczne-kulturowe, pewnie w celu uczynienia książki przystępniejszą w odbiorze. A szkoda, można by było 10 książek napisać zamiast jednej, bo mają panowie wiedzę.

Dalej moje notatki stają się skąpe, bo od Karola Wielkiego machnęłam ręką na zapisywanie ciekawszych punktów z "The Bright Ages: A New History of Medieval Europe", a już po prostu dążyłam do przetrawienia i zakończenia tej gonitwy poprzez stulecia. Kolejne rozdziały przenoszą nas wreszcie do mieszkańców północnej Europy, którzy sobie poczynali od Ameryki Północnej po Bagdad, takie mieli szlaki handlowe. Wzmiankowany jest handel niewolnikami, relacje arabskich kronikarzy o ofiarach całopalnych, jakie barbarzyńcy z drakkarów składali podczas pogrzebu wodza (polecam rozwinąć wiedzę na ten temat chociażby poprzez River Kings: A New History of the Vikings from Scandinavia to the Silk Road pióra Cat Jarman). 

Matthew Gabriele i David M. Perry chcą być postępowi (co się chwali) i pochylają się wiele razy nad rolą kobiet w różnych społeczeństwach - tak też przy Wikingach próbują je sklasyfikować, ale nie powołują się na żadne źródła, nawet rzucając dwa słowa o wykopaliskach na terenie Zjednoczonego Królestwa. Taka właśnie spłycona wersja wydarzeń, pobieżne wzmianki, próba przedstawienia całości przez pryzmat jednego zapisku z jednej arabskiej kroniki mnie denerwowała. Dostajemy wiele dat, nazw własnych, trafiamy w wiele miejsc, ale nie mamy kompleksowego opisu - przez co nie do końca to podróż przez wieki, raczej przeskok z jednego tygla do kolejnego. 

Autorzy chyba celowali z tą książką w fanów Crusader Kings 2 i Cywilizacji :D bo następnie mamy pochód świętych i ich opactw na terenie Francji, jak powstała funkcja kasztelanów i wyjaśnienie, że oni w sumie w zamkach nie rezydowali, co ofkorz zakłamują holiwoodzkie produkcje. Przechodzimy do tych mięsistych, obfitujących w krucjaty wieków XI-XV. Kronikarze pisali o krucjatach z pewnej perspektywy czasu, nikt nie notował na gorąco słów papieża nawołującego do świętej wojny. Spojrzenie z dystansu pozwoliło mnichom na pewne zabiegi sankcjonujące cel krucjaty - historycy po dziś dzień dyskutują, po co zdobywano Jerozolimę, czemu papież nakłaniał do wojowania w ziemi świętej. Imo zakute łby były żądne krwi i bogactw, ale autorzy mówią o celach politycznych. W tym miejscu czytamy, że odbiorca książki pamięta tylko wizerunek średniowiecza z filmów i gier.

Trochę mnie to irytowało - założenie, że czytelnik jest ignorantem i nic nie wie o historii. Okej, jestem ignorantką, ale lubię czytać różne książki historyczne, rodzime i zagraniczne, są to głównie książki wykładowców uniwersyteckich, jakkolwiek mogą być stronnicze, to nie zakładam, że naginają prawdę, a często dywagują na różne tematy, podważają tezy, a taka polemika daje do myślenia. Nie są to książki ślepo forsujące jedną teorię, a jedynie rzucające inne światło na wydarzenia, z jednoczesnym zachowaniem wyważenia i podchodzące z szacunkiem do źródeł wszelakich, nawet podczas obalania tezy mnicha/poprzednika na katedrze/myśliciela/badacza z danego okresu.

Pamiętam jeszcze z "The Bright Ages" rekonkwistę, ale naprawdę ten rozdział służył zaznaczeniu, że w sumie to Arabowie pozwolili chrześcijanom wyprzeć się z Półwyspu Iberyjskiego. Ta... Gdzieś czytamy o poselstwie Ludwika IX Świętego do Mongołów, bo był pod wrażeniem ich podbojów (no tak, spalili, zgwałcili i podbili trochę świata), że postanowił ich zaprząc do krucjaty. Trochę więcej czasu spędzamy jednak na Bliskim Wschodzie (znów, ta książka mocno bada ten region). Mamy bardzo szybką podróż przez kilka stuleci, po tych krucjatach kończymy Dantem i odkryciem Ameryki przez Kolumba, z pominięciem wielu kwestii, wydarzeń czy postaci.

I tu przedstawiam koncepcję lejka. Jest takie pojęcie oversimplification, co znaczy mniej więcej opisywanie czy wyjaśnienie czegoś w uproszczony sposób. To nie jest to dobry zabieg, bo autorzy "Jasnych wieków" wzięli sobie np. XII wiek, zarysowali go w dwóch zdaniach, wymieniając masę nazwisk przypisanych do danego miejsca, by później przez pryzmat jednego człowieka bądź zjawiska bądź wydarzenia zobrazować cały wiek i jego wydźwięk. Bzdura, historia świata jest o wiele bardziej skomplikowana.

Czy polecam? Eeee... nie wiem, trochę tak, trochę nie. Nie kupiłabym w papierze nikomu chyba, ale to dobra, skrócona mocno historia średniowiecza dla niezaawansowanych. Szkoda, że nie dostaliśmy 10 książek zamiast 1dnej. Można posłuchać audiobooka (dobry lektor, Jim Meskimen, na prędkości 1.1): https://www.storytel.com/in/books/the-bright-ages-a-new-history-of-medieval-europe-1334045 link do bazy lubimyczytac: https://lubimyczytac.pl/ksiazka/5003363/the-bright-ages-a-new-history-of-medieval-europe

PS. Teraz czytam (właściwie to słucham) o Catherine de Medici i idzie znacznie szybciej! I tak nie boli, bo nikt nie forsuje co rozdział jakiejś tezy, że było tak, a nie inaczej - po prostu pogłoski, relacje, listy czy doniesienia kronikarzy są ze sobą zestawiane, by przedstawić możliwe pobudki/przyczyny/zabiegi, jakie miały miejsce w tle danego wydarzenia. Perkelt na zakończenie: Maybe You'll Get to See the Infamous Grouse

Komentarze