Uniwersum brzeskich nienormatywnych (Milena Wójtowicz)

Milena Wójtowicz kolejną książką z uniwersum pełnego bhp udowadnia, że strzyg, wampirów i wilkołaków w otoczce urban fantasy na Dolnym Śląsku nie da się popsuć. "W cieniu dnia" przeczytałam 2 razy pod rząd w papierze z dnia na dzień, a później jeszcze zrobiłam sobie okład na duszę z audiobooka. Tak dobre to jest - kiedy fantastyka robi lepiej w człowieka, takie ciepełko w środku, to trzeba chwalić.

Kontynuacja dziejów Aśki znanej nam z kart "W świetle nocy" sprawia, że po "W cieniu dnia" nie da się sięgnąć bez znajomości poprzedniej części. Znaczy można - ale po co psuć sobie zabawę spoilerami. Najlepiej zacząć oczywiście od "Post Scriptum" i "Vice versa". Jedynym minusem serii są opowiadania poboczne, bez których da się żyć i czytać, ale umykają nam drobne smaczki. Listę opowiadań autorka podaje na swoim ig.

Gdyby nie Wydawnictwo SQN, Milena Wójtowicz pewnie dalej szłaby w Sabinę i Piotra jako głównych bohaterów swoich powieści. Jednak trendy na rynku sprawiły, że otrzymaliśmy Myszę - studentkę architektury krajobrazu z Wrocławia, którą ugryzł wampir przebrzydły i rozmiłowany w podkradaniu tekstów z polskich przebojów domów emeryckich. Wampiry nie tylko są fanami plagiatu i boazerii, ale także w prestiżu - dlatego Aśka trafia na szkolenie do Sabiny Piechoty. Strzyga wprowadza Myszę w życie po życiu, a Aśka bierze sobie te nauki do serca.

Z drugiej strony barykady otrzymujemy zaciekłych wrogów wampirów - wilkołaki. Jak głoszą quasi źródła, wrogami te dwie rasy nienormatywnych są od zawsze i nie mogą żyć koło siebie w pokoju. Do tego stopnia, że gdy wampir wyczuwa wilkołaka przebiegającego w pobliżu, poświęca najwyższe dobro (słoiki z kapustą) i rzuca nimi we wroga. Tak to właśnie jest w tym Wrocławiu, można oberwać z najmniej spodziewanego krzaka mocno przyprawionym zdrowym warzywem. Bacz turysto, gdzie łazisz i nie chodź po ciemku.

Nie wiem, czy kiedykolwiek znudzą mi się książki Mileny Wójtowicz. Wracam do nich każdego roku, nawet te niefantastyczne tytuły zasługują na uwagę, a wszystko to za sprawą poczucia humoru, które trafia do mnie od zawsze (od kiedy za dzieciaka wpadały mi w ręce książki z Fabryki Słów typu Gromyko, Kisiel, Wójtowicz, pierwsze Wędrowycze itd). Śmieję się w głos, smarkając i rżąc przy audiobookach, a gdy nie mogę słuchać, zgarniam z półki papierowe wydania, których nikomu nie pożyczam. Uwielbiam, gdy fantastyka jest jak przygody Mortkowego Kociołka - bez kija w dupie bawi, wzrusza, dostarcza satysfakcjonujących historii, zaspokaja żądze przygód i prowadzi (albo zapowiada) dobre zakończenie. Tego szukam od wielu lat w książkach - wytchnienia i dużych porcji dobrego humoru, które pocieszają. Przykładem cytat z "W cieniu dnia":

  • Tymek natychmiast zmienił zdanie. Żadnych książek, niech oni lepiej nic nie czytają, tylko włączą sobie jakiś nieskomplikowany film o rodzinie, "Szybkich i wściekłych" na przykład.


Komentarze