Garść książek #12 (Justyna Sosnowska, Ruth Goodman, Leonie Frieda, Joanna Majchrzak, Julia Quinn)


To trochę tak, jakby młodzi ludzie, zostając studentami, tracili ten szelmowski błysk w oku, tę ikrę, która cechowała ich jak byli nastolatkami i w szkole średniej ratowali świat. Nie wiem, czy bycie studentem oznacza strach przed wszystkim i zachowywanie się jak 40 letnia stara panna wychowywana pod kloszem po raz pierwszy wypuszczona z domu? Może taki był pomysł autorki na główną bohaterkę "Instytutu Absurdu". Protagonistka jest nieznośna i nudna, ale przetrwałam całość, bo sam Instytut i jego pracownicy przypominali mi postaci z "Harry'ego Pottera", "Świata Dysku" i wielu innych dzieł popkultury, a i Justyna Sosnowska puszczała czasem oczko do czytelnika, wrzucając czy to easter egga, czy śmieszny docinek w dialogi. Szkoda tylko, że akcja toczy się wolno jak flaki z olejem i na rozwiązanie głównego sekretu trzeba czekać do kolejnego tomu, ale raczej go przeczytam, bo postaci poboczne zyskały moją sympatię.



O borze szumiący, jaki świetny audiobook, czytała sama autorka - Ruth Goodman - i to z jakim zaangażowaniem, z jaką werwą, naprawdę słychać było emocje, a książka wydawać by się mogło będzie nudna jak flaki z olejem. Nic bardziej mylnego. Od słów, gestów i ubiorów, poprzez inne aspekty życia codziennego w Anglii Tudorów i Stuartów, dowiadujemy się, jak ludzie obrażali oponentów. Pierwsze rozdziały naprawdę śmiałam się do rozpuku, później zrobiło się lekko obrzydliwie, ale i tak warto było, chociażby po to, by dowiedzieć się o powodach, dla których nie można pokazywać wnętrza kapelusza, albo czemu mężczyźni całowali się w usta (z innych powodów niż preferencje seksualne).



Poprzednia książka Leonie Friedy opowiadająca o Katarzynie Medycejskiej bardzo przypadła mi do gustu, ale ta o Francisie była nudna, wlekła się, ale obwiniam lektorkę, której głos mnie usypiał i nie angażował nawet w googlowanie ciekawostek podawanych w książce, a przecież Francis I sprowadził Leonarda da Vinci do Francji i zapoczątkował renesans w kraju, doprowadził do rozkwitu nie tylko kultury, ale np. architektury. Przykład na to, jak zły lektor może zniszczyć wrażenia z lektury.



Książka, którą warto mieć na półce, pomaga radzić sobie ze stresem, przygnębieniem i wyciąga z doła. Nie jest doskonała i nie powinno się jej chyba czytać jednym ciągiem, a lepiej dawkować sobie pojedyncze rozdziały, jak to robi sama autorka na instagramie. Ogólnie jest to zbiór ważnych mantr, słów, wskazówek, jak nie robić sobie samemu krzywdy i zaakceptować siebie. Na wszystko przyjdzie czas.



Moje lektury na poprawę humoru pióra Julii Quinn (tej od Bridgertonów, serial to szmira, czytadła są lepsze). Tomy 1-3 kwartetu naprawdę mi się podobały ze względu na dobór postaci: samotny Marcus w sekrecie opiekuje się siostrą przyjaciela, by nie wyszła za mąż za idiotę. Anna Wynter zostaje wyrzucona przez rodzinę na bruk i zdobywa posadę jako guwernantka, ale jej prześladowca powraca, by ją zamordować. Hugh Prentice, ranny w pojedynku z przyjacielem, kuleje i nie może cieszyć się dawną sprawnością, ale postawia przyjąć zaproszenie i wziąć udział w dwóch weselach, co nie może dobrze się skończyć. Wszystko okraszone jane-austenowskimi salonami, damy noszą suknie, panowie unikają ożenku, ubaw po pachy. Nie skończyłam jeszcze 4-tego tomu, bo mi się mózg zawiesił, gdy w ostatniej części główny bohater na wieczorku muzycznym wybiera żonę w trzy minuty, ot tak, bo czemu nie xD


--------------------------------------------------------

Ktoś może zapytać, ale po co czytać takie książki, nie lepiej wybrać kolejki tom Mortki albo coś ciekawszego? A ja odpowiem - jak masz tylko to pobrane na telefon/wgrane na czytnik/dostępne w papierze i jesteś z dala od zasięgu, połykasz każdą odrobinę kultury, aby nie myśleć o przytłaczającej atmosferze szpitala - albo gdy odbijasz się od ścian korytarzy pachnących tak, jak tylko pachną szpitale, to jest już ci wszystko jedno, byle zapomnieć o bólu i strachu, czy to o siebie, czy o swoich bliskich. Także nie oceniajmy innych po ich guście czytelniczym czy sposobach, w jaki marnują czas - jak mówi Szczepan Twardoch: „każdemu jego porno".

Komentarze