Moja rodzina i inne zwierzęta (Gerald Durrell)

"Mam melancholię własną,
z tysiąca pierwiastków złożoną
i z tysiąca rzeczy wyciągniętą;
i w istocie - rozważanie zjawisk,
które w długich moich podróżach oglądałem
- i częste ich przeżywanie - 
wytworzyło we mnie
ten smutek humorystyczny."
William Szekspir "Jak wam się podoba" (tłum. Antoni Lange)


"Moja rodzina i inne zwierzęta" to książka, po którą nie sięgnęłabym, gdyby nie polecajka Anny Dziewit-Meller i Justyny Sobolewskiej w "Stówka. Przeczytaj to jeszcze raz."

Gerald Durrell zabiera nas na Korfu, grecką wyspę położoną u wybrzeży Albanii. Towarzyszymy perypetiom rodziny młodego Gerry'ego, którego fascynują nasi bracia mniejsi - od najmniejszych żyjątek po te całkiem pokaźne okazy reprezentujące faunę Korfu. Durrellowie są przykładem ekscentrycznej brytyjskiej rodziny z absurdalnym poczuciem humoru - i za to pokochały ich rzesze czytelników na całym świecie. To, w jaki sposób zostajemy obserwatorami ich codziennych zmagań z tubylcami i pomysłami najmłodszego członka rodziny, wywołuje w czytelniku niepohamowane salwy śmiechu. Naprawdę, zaśmiewałam się do rozpuku, aż dostawałam napadu kaszlu i bólu w boku. To nie były jakieś tam parsknięcia czy wysmarkiwanie herbaty nosem - nie, przy lekturze autobiograficznej "Mojej rodziny i innych zwierząt" pilnowałam się, żeby nie pić i nie jeść. Optymalnie było też nie leżeć i nie czytać nad śpiącym psem, co by nie zbudzić zwierzaka rżeniem jak człowiek nieobyczajny, wręcz pomylony. Albo fan wyspiarskiego poczucia humoru.

Już w przedmowie autor zastrzega, że do powstania tego spisu wspomnień z pobytu na Korfu przyczyniło się kilka osób: "Mówię o tym, aby odpowiedzialność została rozłożona na wszystkich winowajców". Następnie dziękuje żonie, która "sprawiła mi ogromną radość, zaśmiewając się rozpuku podczas lektury tego rękopisu, by wreszcie powiedzieć, że tak ubawiły ją moje błędy ortograficzne." Szczególny hołd Gerald Durrell składa swojej matce, która przeżyła podróż do Grecji, "a co więcej, wyszła z tego bez większego uszczerbku na umyśle. Jak słusznie powiada mój brat Larry, możemy być dumni z tego, jakeśmy ją wychowali..." 

Atmosferę Korfu, zdaniem pisarza, określa notka na mapie wyspy i wybrzeża, która znajduje się na samym dole: "Ponieważ boje wytyczające mielizny są często nie tam, gdzie trzeba, zaleca się marynarzom, by szczególnie uważali, żeglując wzdłuż tych brzegów."

Larry, najstarszy brat Gerry'ego, często nie radził sobie z menażerią najmłodszego członka rodziny, a i ogólnie ze spotkań ze zwierzętami nierzadko wychodził poszkodowany, czy to moralnie, czy fizycznie, czy też finansowo. Kiedy przeszkadzał mu przywiązany pod oknem osioł, zwrócił się o pomoc do matki, która zasugerowała przeprowadzenie zwierzaka dalej. Na co Larry odpowiedział: "Rzuciłem w niego pamfletem o nauce chrześcijańskiej, czego więcej można chcieć ode mnie?"

W sporach czwórki rodzeństwa - pisarza Larry'ego, myśliwego Leslie, kochliwej Margo i zapalonego zoologa Geralda - najbardziej zajmujące były momenty, kiedy do kłótni wciągana była ich rodzicielka: "To wszystko twoja wina, mamo - surowo stwierdził Larry. - Nie powinnaś nas była wychować na takich egoistów."

Pewnego razu Larry postanowił oddać się śpiewaniu, ale robił to w tak ponury sposób, że doprowadził siebie i matkę do stanu głębokiej depresji: "Próbowali wydobyć się z tego, popijając wino, na nieszczęście jednak skutek był wręcz odwrotny, nie przywykli bowiem do ciężkich win greckich." Na skutek tych zabiegów matka pochwyciła latarnię sztormową i rozpoczęła poszukiwania idealnego miejsca do pochówku (notabene w życiu mojej matki ten temat od lat też jest równie ważnym przedmiotem rozważań, tak jak ważne są regularne wizyty na cmentarzach, które zawsze kwituję pytaniem, czy wszyscy nadal leżą, czy jednak ktoś powstał i potrzebujemy usług nekromanty?)

Pokochałam matkę Gerry'ego, która miała naprawdę anielską cierpliwość do swoich dzieci, a która potrafiła dać świadectwo najwyższego uznania w jakże absurdalny sposób - gdy rodzinka z Teodorem oglądała pokryte liliami jezioro, matka Gerry'ego oznajmiła, że chciałaby, by ją tu pochowano. Wcześniej chciała być pochowana pod krzakiem róży, nowością był fakt wyboru miejsca. 

Zdobywając przygodnie wiedzę pod okiem różnych nauczycieli, Gerald pokrywał mapy świata nie tylko nazwami, ale dodawał też lokalne zwierzęta i tubylców: "(...) za chińskimi dżonkami z załogą chorą na żółtaczkę płynęły ławice znakomicie uzębionych rekinów..."

Jednym z najważniejszych mentorów Gerry'ego był Teodor: "Przede wszystkim jako naukowiec o poważnej reputacji (czego świadectwem była, rzecz jasna, broda) był dla mnie osobą o wielkim znaczeniu." Nieśmiały doktor dostarczył młodemu badaczowi wielu materiałów i absurdalnych anegdot z życia mieszkańców Korfu (tą o straży pożarnej chyba zapamiętam na zawsze).

Z tubylców, oprócz kochanego Spirosa, zachwyca Lugarecja, która została opisana w ten sposób: "Dla większości ludzi hipochondria to hobby, ona uprawiała ją w pełnym wymiarze godzin."

Spiros na pewne przyjęcie u Durrellów ściągnął lokaja króla greckiego, który to lokaj na dźwięki muzyki narodowego tańca porzucił lokajowanie i rozpoczął tany. Spiros wyłonił się z kuchni w poszukiwaniu lokaja i natychmiast dołączył do tańczących kalamatiano.

Nie sposób nie uwielbiać Spirosa, który tak naprawdę adoptował Durrellów, oburzonych poszukiwaniem domu z łazienką na Korfu (taka to była ekstrawagancja, że nie każdy Grek by zdzierżył). Wyjątkowo rozbawiła mnie historia żony Spirosa, którą kochał i o którą tak dbał, że uszanował jej życzenie dwójki potomstwa: "a potem powiedziałem, żeby sobie zaszyła."

Margo, siostra Gerry'ego, także miała swoje osiągnięcia w dziedzinie osiągania szczytów absurdu. Oprócz romansu z jednym z nauczycieli brata, pewnego dnia dostała tak mocnego udaru słonecznego, że aż spuchły jej powieki i nie widziała, że wiosłuje w łódce wciąż przywiązanej do palika na brzegu.

Na wieści z listu od babci, która oznajmiła, że przyjeżdża na Korfu, rodzinka zareagowała niezbyt entuzjastycznie - najstarszy z rodzeństwa zasugerował, że tę starą jędzę trzeba byłoby spalić na stosie. Tak, ogromną miłością darzyli nie tylko siebie nawzajem, ale też stadko cudownych dalszych krewnych: "Ale mamo... spójrz tylko na ciocię Berthę, która hoduje stado nieistniejących kotów... albo na wujka Patricka, który spaceruje nago i opowiada nieznajomym, jak zabił scyzorykiem wieloryba... Są stuknięci!" Na co matka odpowiedziała: "Przynajmniej nie na tyle, żeby ich trzeba było zamykać."

Za najzabawniejsze uznać można m.in. spotkanie Geralda z człowiekiem wypuszczanym na weekend z więzienia za dobre zachowanie, a jako że zabił swoją żonę, to wiadomo, że dostał tylko 3 lata kary, większą przewiną było na Korfu polowanie na ryby z dynamitem, za które dostawało się 5 lat kary pozbawienia wolności. Jak uznał starszy brat Geralda, trzeba wyróżnić rybę ponad kobietę.

Bywały też momenty, że przystawałam w lekturze, by poważnie pomyśleć, zaznaczałam co ważniejsze dla mnie sformułowania, bo naprawdę chciałam do nich wrócić w tej notce. Ale okazało się na koniec, że zaznaczyłam głównie te najzabawniejsze, których ilość spycha na dalszy plan te poważniejsze.

"Gdyby to było gdziekolwiek indziej na świecie, tobym musiał wymyślać, ale tu, na Korfu... życie ubiega sztukę."

Jeśli miałabym się do czegoś przyczepić, to nie będą to wymagające opisy przyrody, które zmuszają odbiorcę do myślenia - to raczej przychodzi bezboleśnie, bo książka nie jest napisana starożytnym, ramolnym językiem. Nie, moim problemem były te bardziej obrzydliwe żyjątka - po prostu nie lubię robaków. Nie zrozumcie mnie źle, ja wiele lat spędziłam na wsi, jako dziecko wychowywałam się praktycznie w polu, na roli, musieliśmy srogo zapracować na posiłek, i to naprawdę ciężką pracą, więc nie obyło się bez spotkań pierwszego stopnia z wszelkiego rodzaju robalami, a mój brat jeszcze lubił je łapać, jak wybierał się np. na ryby. Tyle, że ja po prostu nie lubię robaków i owadów, nie toleruję ich w swojej bliskości, unikam jak ognia, a czytanie o nich sprawia mi dyskomfort. A że mój mózg lubi komfort, tak tu przed sięgnięciem po kolejną cześć trylogii z Korfu powstrzymuje mnie ta drobna, wydawać by się mogło, niedogodność. Niby błahostka, a swoje robi. A jak wiadomo, wolimy dostarczać naszemu mózgowi przyjemniejszych doznań niż dyskomfortu.

PS. W książce są najważniejsze, najcudowniejsze stworzenia - psy! I to nie jeden, nie trzy, a o wiele więcej!

Komentarze