The Wedding Witch (Erin Sterling)
W ramach lektury na odstresowanie porzuciłam odmóżdżające romanse historyczne ala Bridgertonowie i sięgnęłam po równie beztroski romans fantasy. Wybór padł na znaną mi już autorkę Erin Sterling, której humor porywa czytelnika, a wątek romantyczny nie przysłania głównej osi fabularnej skupionej wokół magii. Bo dla mnie po odjęciu scen seksu w takich książkach musi pozostać co najmniej 60% sensownej treści, inaczej powieść jest niestrawna i przerzucam się na kolejną. W przypadku trylogii o braciach Penhallow bardziej intrygujący jest temat klątw, badań nad magią i atmosfera magicznego miasteczka w stanie Georgia niż dzikie seksy tu i tam. Aczkolwiek mi wątki romantycznie w książkach fantasy nie przeszkadzają, czego dobrym przykładem jest mój coroczny powrót do 13 tomowego cyklu Oksany Pankiejewej. Ale przejdźmy do głównego tematu dzisiejszego posta, czyli weselnego pana wiedźmy:
The Wedding Witch (Erin Sterling)
Link do bazy lc: The Wedding Witch
Opis wydawcy:
Bowen Penhallow has always been a loner, studying dark and ancient magic on a mountaintop in Wales. He prefers it that way, but when his friend Declan - who happens to be a ghost - asks him to attend a Yuletide wedding at a grand estate deep in the Welsh countryside, Bowen reluctantly agrees.
Tamsyn Bligh is not a witch, but she makes her living off of them. As a procurer and seller of magical items, Tamsyn’s business is not always above board, but she’s been trying to fix that (mostly). Bowen is an occasional customer—as well as the star of several of Tamsyn’s dirtiest dreams—but she’s been around enough witches to know that, as a human, getting involved with one is not the smartest idea. She’s finagled an invite to the Witchy Wedding of the Century in the hopes of finally making a score big enough to retire. Just one priceless magical artifact from Tywyll House would set her up for life.
But Tamsyn isn’t the only one sneaking about in Tywyll House, and the mix of a very strong spell combined with a wedding mishap transports Bowen and Tamsyn into Tywyll House’s past, to the Yuletide Celebration of 1957. As Bowen and Tamsyn work together to get back to the present, they must also face off with the origins of Tywyll House’s haunting, the suspicions of their fellow witches…oh, and the fact that somewhere between the mistletoe and the bonfire, they might be falling in love.
3 tom a cała trylogia
W pierwszej części mieliśmy zmagania Rhysa z klątwą rzuconą na niego przez Vivienne 9 lat przed główną akcją. W ramach odświeżenia przesłuchałam poprzednie tomy cyklu w audiobookach i "The Ex Hex" wypada najsłabiej na tle trylogii, choć nadal bardzo mocno na tle wielkiej chałtury jaka zalewa rynek pod postacią romansów fantasy, które polegają tylko na scenach seksu.
W drugim tomie Wells i Gwyn zostają zamieszani w aferę z czarnomagiczną szajką wiedźm, a sama Gwyn traci moc tuż przed Samhain. Na dodatek mamy gadającego kota i uroczą rywalizację dwóch sklepikarzy w małym miasteczku plus najazd turystów. To była moja ulubiona część i z powodu lektury tej książki (najpierw w audiobooku) kupiłam papierowe wersje serii. Aż pojawił się tom nr 3.
W trzeciej części akcja zawiązuje się po kilku rozdziałach, a wydarzenia z pierwszych kart książki dzieli od głównej osi fabuły prawie rok. Na przestrzeni 12 miesięcy pomiędzy Bowenem a Tamsyn nawiązuje się współpraca oparta na mailach i wiadomościach - ona szuka dla niego artefaktów, on prowadzi badania, by przywrócić do życia magicznie zaklętego przyjaciela. Aż pewnego razu przed Yule oboje trafiają na to samo wesele, by zostać przerzuceni w czasie. Mega fajna akcja.
Widać, jak Erin Sterling rozwijała się od tego pierwszego tomu, któremu trochę brakuje takich zróżnicowanych i ciekawych wątków badań, poszukiwań czy walki. W przypadku trzeciej części cyklu, który wygrywa moje serce nad drugim, pisarka już w pełni panuje nad różnymi wydarzeniami pobocznymi, wprowadza coraz więcej postaci, unikając przy tym naiwnych rozwiązań.
U Penhallowów jest bardzo dobrze, każdy kolejny rereading zabiera do magicznego świata wiedźm już od pierwszych stron, i cieszy mnie fakt, że pierwszy tom tej serii przełożono na język polski, może pozostałe też trafią do rodzimego czytelnika. Ja w papierze na pewno kupię tom trzeci po angielsku i jakimś cudem wcisnę go na półkę obok dwóch pozostałych.
A i najważniejsze, audiobook tomu nr 3 czytała boska lektora, taki damski Filip Kosior, ale z walijskim akcentem. Normalnie nogi miękną, jak wspaniale zmieniała głos do różnych postaci, aż odkładałam sprzątanie czy inne czynności i po prostu siadałam w fotelu, zasłuchując się w magiczny głos pani Mary Jane Wells.
PS. Mam nagrane 3 odcinki meekhańskie, ale nim wyedytuję te opowiadania kennethowskie, to idę do szpitala na badania. Wrócę do domu i będę przygotowywać się do kilkudniowego wyjazdu na szkolenie w nowej pracy, ale może uda się wrzucić coś przed helołim. Czymcie się zdrowo!
Komentarze
Prześlij komentarz