Licencja na czarowanie (Aleksandra Okońska)

Według Wikipedii dziś, tj. 21.09, zaczyna się Mabon, sabat związany z równonocą jesienną, trwający aż do 24.09. Dlatego dziś o książce związanej z czarownicami, sabatami, demonami. Niezależnie od tego, czy jesteś jesieniarą, czy też dementorem, czy może lubisz humorystyczne fantasy, okładka powinna zachęcić Cię do przeczytania "Licencji na czarowanie". Taki był cel wydawcy Sine Qua Non. Czy bait spełnia swoją rolę i czy czytelnik powraca na tarczy po lekturze książki Aleksandry Okońskiej?

Link do bazy lubimyczytac: Licencja na czarowanie

O czym jest
Na koniec czteroletniej nauki (studium sztuk magicznych) Arleta podchodzi do testów i nie zdaje egzaminu za pierwszym podejściem. Jeśli nie zda za drugim, nie dostanie licencji na czarowanie, a tym samym zostanie wykluczona z magicznej społeczności i pozbawiona resztek magii. Dziewczyna (a właściwie 20letnia młoda kobieta) mierzy się z oczekiwaniami rodziny, sukcesami i planami koleżanek i kolegów po fachu, a także z demonami. Raz pomogła Lichu i od dzieciństwa prześladuje ją Pech. Oraz koci chowaniec, zwany Impem. Ale to nie wszystko, bo w studni czy na polanie pomiędzy drzewami rosnącymi wokół domu (magicznej dyni) też kręcą się demony. Nie ma lekko, a jeszcze Baba Jaga przypisuje Alrecie przystojnego korepetytora.

Cytaty
  1. Zadowoliłaby się także starym, dobrym: „Mam mandragorę i nie zawaham się jej użyć". Bo jeśli ktoś trzymał mandragorę przy wejściu, to co czaiło się za domem?
    "Mantykora?" - zdawała się sugerować podświadomość.
  2. Sabat oficjalnie się rozpoczął, ale festiwal porażek życiowych Arlety trwał nieprzerwanie.
  3. Doświadczenie nauczyło ją, by nie mówić „hop", póki się nie przeskoczy, gdyż w ostatniej chwili przeszkoda zwykła rozrastać się do niebotycznych rozmiarów, ruszać mackami albo gryźć w kostkę.
Ogólne wrażenia
Widać inspirację autorki książkami Martyny Raduchowskiej i Marty Kisiel. Na pierwszy rzut oka wyłania się Pech (jak u Idy) czy powiedzonka rodem z "Dożywocia". Świat przedstawiony jest bardzo dopracowany, czułam się jak w magicznej krainie Harry'ego Pottera. Dialogi też są znośne. Natomiast to, co kuleje, to fabuła oraz bohaterowie. Fabuły nie ma, praktycznie 90% czasu główna protagonistka siedzi w domu i rozwala otoczenie nieudolnymi próbami posługiwania się magią. Akcja rozkręca się pod koniec książki, w dniu powtórnego egzaminu. Jak rozumiem, konwencja była taka, że Arleta spokojnie przeżywa kolejne porażki i żyje w nimbie ignorancji przed hordami demonów, które czają się za rogiem. Absolutnie nic nie wywoływała we mnie ta książka, ani sympatii, ani strachu, ani współczucia. Przesłuchałam audiobooka (swoją drogą, lektorka miała tak słodki głos, że przez tydzień uciekałam na widok lokalnej ciastkarni) przy okazji ćwiczeń, sprzątania, zakupów. Czy szkoda mi straconego czasu? Nie, jak ktoś potrzebuje slow cozy fantasy o 20latce, która nic nie robi, i nie boi się nudy, śmiało, polecam. Jeśli natomiast chcecie krew, trupy, walki z demonami, strach, łzy, zwątpienie, niebezpieczeństwo, poczytajcie sobie serię o Jagodzie Wilczek Magdaleny Kubasiewicz. 

Ja mam 32 lata. Nie jestem targetem tej książki ani tego wydawnictwa. I to trochę boli. Nasze rodzime wydawnictwa (SQN, Fabryka Słów, Uroboros, Powergraph, MAG i inne) naczytały się badań amerykańskich naukowców, według których celem wydawcy fantastycznego są kobiety w wieku 19-25 i faceci po 40 (podobno te dwie grupy nabywają najwięcej fantastyki). Plus tak też się dzieje, że akurat te osoby dużo siedzą w social mediach, a reszta podobno nie ma czasu, albo czyta erotyki czy coś. Może reszta grup wiekowych ma rodzić dzieci, niańczyć wnuki lub uprawiać crossfit, bo wszyscy badacze żyją w iluzji wielkich miast i korpo? Klasyfikowanie pod ogół i normy społeczne jest krzywdzące, nie chcę wchodzić w ideologie, ale no... Później takie osoby jak ja, bezdzietne lambadziary mieszkające w lesie, nie mają swojego miejsca i swoich lektur.

Aleksandra Okońska zaliczyła debiut, mogło być lepiej, ale pewnie za dużo nie sprzeda tych książek, bo wydawca będzie ją promował tylko 2 tygodnie, a później wszyscy o niej zapomną (jak o Annie Lange). Mi obecnie bardzo ciężko jest odnaleźć się w morzu nowości fantastycznych, plus nasz fandom jest zbyt ogromny, za bardzo rozproszony na wiele grupek. Promowanie tj. polecajki na instagramach tylko zniekształcają przeładowany rynek, bo ci tak zwani specjaliści od książek, "influencerzy" z ilością 100 przeczytanych współprac reklamowych, kształtują opinię publiczną, a to przekłada się na sprzedaż i nakłady. Czasami instagramerzy wywołują wojenki autorów z fanami w komentarzach postów, co skutkuje zaprzestaniem wydawania kolejnych części cykli. Nie wiem, w jakim świecie trwamy, ale wolałam chyba czasy sprzed fb, ig i social mediów. Rant o forach możecie znaleźć przy poprzednim tekście, nie chcę się powtarzać xd

Komentarze