Welesówna (Mika Modrzyńska)

A miałam taki dobry tytuł posta, na który wpadłam przed snem - ale ofkorz nie chciało mi się podnieść i sięgnąć po telefon, żeby zapisać pomysł. Rano mój mózg ogłosił: sorry, bejbe, tabula rasa.

Uwielbiam Welesa, jest najciekawszym słowiańskim bogiem - do tego stopnia mnie fascynował, że swego czasu napisałam o nim przydługie opowiadanie. Któryś z kolei boom na mitologię słowiańską miał swój powrót około 10 lat temu? i od tego czasu jakoś nie śledziłam za bardzo, co się dzieje na rynku z fantasy skupiającym fabułę wokół rodzimych wierzeń. Powód był bardzo prosty - nie lubię czytać wulgarnej erotyki pod przykrywką wątków fantastycznych, a często na takie trafiałam. Albo na bardzo słabe wypociny, które z literaturą miały niewiele wspólnego, niestety. Dlatego książki ze słowiańskimi motywami obchodziłam szerokim łukiem, aż trafiłam na "Welesównę", która przyciągnęła moją uwagę - to zasługa okładki i akcji wydawnictwa SQN na ig.

Ogromne podziękowania dla Miki Modrzyńskej, że nie napisała erotyka, a fantasy young adult (tak to się chyba poprawnie określa) i jakież to było wytchnienie dla mnie, gdy pochłonęłam tę książkę w niemal jeden dzień (z przerwą na spanie). Muszę nadrobić pozostałe opowiadania i książki Miki Modrzyńskej, gdyż bawiłam się świetnie i poczułam się językowo dopieszczona jako czytelniczka. Mika Modrzyńska publikowała m.in. w "Smokopolitanie", więc muszę odkopać stare numery na dysku i przejrzeć, a także poszukać jej nowelek na Esensji i w "Nowej Fantastyce". Na Legimi są dostepne dwie inne książki autorki, ale nie brałam ich jeszcze na tapetę.

Klimat "Welesówny" robi swoje. Przenosimy się na mazurską wieś, gdzie trafiamy na pogrzeb nauczycielki matematyki. Martyna, bo tak ma na imię matematyczka, wygrzebuje się z grobu na oczach żałobników, ale tylko Ted ją dostrzega. No i jeszcze ten nowy matematyk, który zastąpił Martynę w podstawówce. Ted, czyli Teodora zwana Tośką, musi zmierzyć się nie tylko z Martyną, ale także zaginięciem przyjaciółki i tym podejrzanym nauczycielem. Wszystko to doprawione zostaje masą dobrego humoru i niewielką szczyptą wątku romantycznego (który można całkowicie zignorować, jak ktoś nie lubi, nie ma on ogromnie znacznego wpływu na fabułę). Dopowiem jedynie, że motyw zauroczenia jest naturalnie poprowadzony i absolutnie nie przeszkadza w odbiorze książki. Widziałam na lc opinie, że trochę creepy jest relacja licealistki z 6 lat od niej starszym nauczycielem, więc dodam, iż nie różni się to niczym od romansu wykładowcy ze studentką :P

Czy pomysł na powieść się spina? Czy "welesowanie" nastolatki ma sens i rację bytu? Czy bohaterowie są dobrze osadzeni w świecie przedstawionym? Czy dialogi się kleją, a fabuła posuwa się do przodu? Tak! Poczułam się trochę jak na seansie dawnej "Sabriny", a mi dobrze robią podróże sentymentalne do lat 90. i dwutysięcznych. Jeszcze lepiej mi robi wyprawa na odludzia, gdzie z tubylców wylewa się małomiasteczkowość i protagoniści muszą mierzyć się ze wścibskimi plotkarami. Zabawa jest przednia. Nie zabrakło w "Welesównie" demonów, zwierzaków domowych i młodszego rodzeństwa. Ted zmaga się również ze szkołą (zbliża się do matury) i poprawkami, a także pomaga w salonie kosmetycznym mamy. Takie oto cozy fantasy dostaliśmy od Miki Modrzyńskej, które należy czytać i polecać dalej, bo to dobro samo w sobie. I owszem, nie jest to Proust ani Tolkien, ale nie każda książka musi być idealnie zbudowana - my, ludzie, jesteśmy niedoskonali i tak po prostu jest, trzeba zaakceptować ten pierwiastek. Chciałam jeszcze raz zwrócić uwagę na świetną okładkę "Welesówny", trafia w papierze na moją zawaloną półkę, ogromnie liczę na kontynuację przygód Ted, no i na koniec zaznaczę najważniejsze, że w książce jest Kropka - kundelek noszący takie same imię jak moja psina.

Cytaty na zachętę:

(...) umarła głupio jak warszawiak po siódmym piwie.

Jak znalazłaś czas na łapanie demonów między nauką i pracą kosmetyczki?

Pożółkła, krusząca się książka wyglądała nie jak przewodnik metodyczny do matematyki piątoklasistów, tylko bestseller z czasów, gdy byliśmy częścią Prus Wschodnich.

Niczego innego się po nim nie spodziewałam. W sobotnie wieczory studiował pewnie metody mordowania strzyg.

Myślałam gorączkowo nad jakimś przekonującym kłamstwem, ale nie zadziałało, komora losowania ściem była pusta.

Nie miałam pojęcia, jak się pociesza osoby w moim wieku, nie mówiąc o tych w wieku moich rodziców.

Może tylko bóg, którego podejrzewałam o porwanie Zuzi, nie miał drabiny.

Niewiarygodne. Ja uciekam przed demonami dniem i nocą, bo męczą mnie, prześladują, a tymczasem Witek wchodzi z nimi w relacje handlowe i zakłada spółki z kostnym kapitałem.

W ramach przygotowań przed wyjściem nad jezioro przeszukałam Internet pod kątem demonologicznym, ale sieć pełna była popkulturowy głupot. Zdawało się, że każdy bohater walczący z demonami musiał mieć na wyposażeniu kuszę.

Stworzenia nieumarłe były przekomiczne. Szkoda, że reszta mieszkańców Brzózki ich nie widziała, bo z pewnością bardzo ożywiłyby naszą nudną, wiejską egzystencję.

Kły nie kojarzyły mi się ze zdrowymi ludźmi.

Nazywam się Strzygomir i jestem lokalnym przedstawicielem Związku Strzyg Mazurskich.

A tyle się słyszy o tym, jak stygmatyzują źle dobrane imiona. Ale Brajan nie dorastał Strzygomirowi do pięt.

Werdykt: śmieszne symbole. Dziękuję za wysłuchanie mojej profesjonalnej ekspertyzy.

W tym całym welesowym fachu przydałaby mi się jakaś dobra książka do psychologii. Czułam się jak negocjator wysłany do terrorysty, który miał na sobie kamizelkę nafaszerowaną materiałami wybuchowymi.

Need for Speed: Brzózka, tylko dziś, tylko w szalonych przygodach Ted.

- Jesteś bardzo dobrym przykładem do analizy psychologicznej - zauważył. - Skończyłaś?
- A ty jesteś dobrym przykładem wiejskiego wścibstwa.

- Jedyny horror, jaki ty możesz oglądać, moja panno, to Muminki.
Moja siostra zmarszczyła nos. Nie była wielką fanką Buki.

Komentarze