Psychodeliczne wizje średniowiecza

Obejrzałam wczoraj "Zielonego Rycerza".

Jaki obraz filmowy, taka psychodeliczna wizja:


Pełen odlot. 

Żałuję, że nie dane mi było pójść do kina, chociaż i tak skończyłam w stanie mocnego rozkojarzenia i niepokoju, które po 24 h nadal nie znalazły ujścia.

Poezja.

"The Green Knight" jest bardzo jasny, oczywiście momentami bywa mglisty i ciemny, ale to przeważa doświetlenie scen. I mimo tego całego światła, film jest mroczny. Powolne tempo snucia narracji, zatrzymywanie obrazu - to wszystko sprawia, że widza uderza szczegółowość tekstur. Sceny są tak wykadrowane, że czasem ma się wrażenie przesytu, przepełnienia. Jednocześnie można zachłysnąć się zielenią, ale gdzieś tam linia melodyczna wywołuje niepokój i nie mamy czasu łapać powietrza. Rozciągłość może niektórych odstraszyć, ale te dwie godziny seansu to naprawdę dobrze spędzony czas.

Bohater.

Nie jest rycerzem, chce nim zostać, ale nie czuje się godnym. Przeznaczenie? zły los? decyzje bliskich? wystawiają go na próby i on sam nie czuje się na siłach wyruszyć naprzeciw przygodzie. Aż dochodzi do ostatecznego starcia z zielonym demonem i Gawain podejmuje decyzję.

Legenda?

Oj tak, zaczerpnięto z tekstu pełną garścią, ale dodano odrobinę szaleństwa temu romansowi rycerskiemu. 

Warty zapamiętania.

Komentarze